Bractwo Apokalipsy Ks.II Roz.41- Nie ma czasu na debatę, bierzemy akta i znikamy.
– Zachowuj się normalnie jak gdyby nic się nie stało, a nasza obecność tutaj była tylko i wyłącznie służbowa, wkraczamy na teren wroga. – Rodeker przekazał ostatnią wskazówkę przed wejściem na komisariat licząc, że starszy i być może już nie tak sprytny dziennikarz zastosuje się do jej założeń.
– Wyluzuj wiem, co mam robić. – Dany zaczesał ręką włosy na głowie i idąc krok w krok obok Rodekera minął drzwi wejściowe z przeczuciem rozpoczęcia kolejnego epizodu tego całego szaleństwa.
Był to ten sam komisariat policji, który był świadkiem przesłuchiwania Toma i Uriela a następnie brawurowej ucieczki a w zasadzie porwania zaaranżowanego przez fikcyjnego agenta FBI noszącego także imię Peter Wage. Dwóch węszących nieznajomych podeszło do recepcji przedstawiając się jako osoby powiązane z Tomem Kraverem. Szybko wyjaśnili, czego potrzebują zarazem grożąc rozmówcy, iż oczekują dobrej i szybkiej współpracy.
– Panowie spokojnie. – Odparła atak recepcjonistka. – Ja tu tylko sprzątam, ale zaraz poproszę osobę prowadzącą śledztwo.
Rodeker nie wiedział czy ma się cieszyć czy może niepokoić, najprawdopodobniej zaraz zobaczą jakiegoś snoba w garniturze z pączkiem i kawą w ręce a może samą kawą? Nie ważne. Byle by to wszystko jakoś pchnąć do przodu, niech coś się dzieje. Spojrzał wymownie w stronę towarzysza, ten jednak nie odpowiedział swoim spojrzeniem, ponieważ akurat odprowadzał wzrokiem młodą i nad wyraz seksowną recepcjonistkę.
– Ej Dany nie jesteś czasem za stary na takie rzeczy?
Dziennikarz nie lubił, kiedy ktoś wypominał mu jego wiek, dlatego szybko zareagował nie kryjąc przy tym złośliwości.
– Do póki widzę na moje stare i schorowane oczy. – Zbliżył twarz do Rodekera. – Do póty będę z tego korzystał, jasne?
– Ok… Ok… Chcę dla ciebie dobrze. Po prostu nie zapominaj, po co tutaj przybyliśmy.
– Nie zapomniałem synku, nie bój się.
Prawdopodobnie debata trwała by nadal gdyby nie została przerwana przez nadchodzącą osobę.
– Witam panów, w czym mogę służyć?
Dany zbadał wzrokiem intruza. Wysoki brunet, dobrze zbudowany z kawą i torebką pełną pączków w dłoni.
– Hmm… – Burknął. – Nie sadzę by był pan w stanie nam, w czymkolwiek pomóc. No chyba, że podzieli się pan tymi pączkami, zgłodniałem lekko.
Pączkożerca zrobił dziwną minę przystając w bez ruchu. Nie było wiadomo czy ma zamiar się podzielić swoim jedzeniem czy może zaraz wyciągnie gnata i po prostu zastrzeli Danego. Rodeker nie chciał czekać by się przekonać. Dlatego głośno zachichotał, klepiąc kolegę po ramieniu.
– Proszę wybaczyć mojemu starszemu koledze, ale chyba zbyt długo przebywał na słońcu. – Tym razem już nieco mocniej a w zasadzie bardzo mocno, Rodeker uderzył pięścią w ramię Danego dając mu do zrozumienia by nie pieprzył. – Domyślam się, że prowadzi pan sprawę Kravera.
– Tak, zgadza się.
– Moje imię Arnold Walec, jestem adwokatem pana Kravera a to jest. – William wskazał palcem na niepocieszonego towarzysza. – To jest brat pana Kravera. Chcielibyśmy bliżej zapoznać się z aktami sprawy toczonej przeciw mojemu klientowi. Jak pan z pewnością wie, kiedy tylko dojdzie do rozprawy sędzia będzie chciał pożreć żywcem Kravera tylko dlatego że ten jest księdzem, prokurator nie ułatwi nam sprawy, a proszę mi wierzyć przydzielono największego buca do tego procesu, dlatego tym bardziej proszę o udostępnienie akt w tej sprawie, musimy dogłębnie przeanalizować wszelkie możliwe linie obrony.
– Nic mi nie wiadomo o tym, co pan opowiada. – Zmarszczył czoło Agent. – Dziwne, nie doszło do jakiejś pomyłki?
– Proszę Pana. – Rodeker złożył obie dłonie jak do modlitwy. – To nie pomyłka, ale szybkie i konkretne działanie prokuratury. Sprawa jest delikatna a Kościół nie lubi, kiedy takie sprawy ciągną się w nieskończoność, dlatego wszystko musi się zakończyć raz i dwa tak by wiara i duch wśród wiernych nie osłabł. Rozumie Pan?
W tym momencie Rodeker zdał sobie sprawę z dość żenującego przemówienia, raczej łzawe historyjki tutaj nie pomogą.
– Panie Walec a co mnie to obchodzi. – Warknął Agent. – Jestem osobą niewierzącą i mam gdzieś te wszystkie bla, bla, bla oraz i tamte bla, bla, bla.
No tak, pomyślał Dany, jak taki pseudo imbecyl miałby być osoba wierzącą, on tylko pewno wierzy w pączki i kawę.
– Panie Agencie Specjalny. – Rozpoczął kontrofensywę Dany. – Ta sprawa jest bardzo nieprzyjemna dla mnie i mojej rodziny. – Wyciągnął zdjęcie, które dostali od Johna i przyłożył je do nosa Agenta a w zasadzie prawie wepchnął mu je w usta. – Widzi pan to jest nasz mama, ona niebywale cierpi i rozpacza, że jej syn zszedł z drogi Pana Jezusa a wybrał drogę bandytów i narkomanów.
– Narkomanów?
– Nie ważne. – Kontynuował. – Do czego zmierzam. Chodzi o upadek moralny. Obiecałem mamie przed wyjazdem. – Dany uronił kilka łez niczym zawodowy aktor. – Obiecałem, że oczyszczę imię mojego brata i taki mam zamiar. Proszę o zrozumienie i pomoc, w naszej rodzinie nigdy nie było zwyrodnialców, i tak powinno być nadal.
Agent zamyślił się, spojrzał głęboko w oczy dwóch nieznajomych, chciał podjąć najbardziej neutralną decyzję.
– No nie wiem. – Zaczął wolno popijając kolejny łyk kawy. – Przyznam się, że nie przepadam za kapłanami, oni tylko molestują młode dzieci i ganiają za kasą, a ostatnio to nawet słyszałem, że jeden wsadzał sobie butelkę do dupy, pokazując w ten sposób dzieciom jak należy dobrze zajebać swoją seksualność. – Agent bacznie obserwował reakcję rozmówców jak gdyby oczekiwał, że zaraz rozpoczną protesty i będą bez opamiętania walić pięściami w podłogę, ale okazało się, że nawet im powieka nie drgnęła, to też kontynuował. – Dobrze, jedyne, co mogę dla was zrobić to pokazać kopię akt, które znaleźliśmy przy zwłokach Antonio Mazara, domyślam się, że wiecie, iż Kraver jest podejrzany o dokonanie tego morderstwa.
– Tak. – Pokiwał głową Rodeker. – Obie te sprawy są mocno ze sobą powiązane, będziemy wdzięczni za okazaną pomoc. – Uśmiechnął się na koniec.
– Zaraz polecę, komu trzeba by dostarczył panom potrzebne akta. – Agent już miał odejść, kiedy nagle coś sobie przypomniał. – Proszę ich nie wynosić po za obręb komisariatu. – Widząc zrozumienie na twarzach rozmówców spokojnie odszedł z przekonaniem dobrze wykonanego zadania.
Dany spojrzał na Rodekera.
– Księża pedofile wkładający butelki do dupy? Ten drań to skończony idiota, zaraz jemu wsadzę druta zbrojeniowego.
– Dany spokojnie, przecież ostatnio jest o tym głośno, nikt nie zaprzecza, są dowody, taki świat przywyknij.
– Nie ma mowy. – Wyszeptał przez zaciśnięte zęby, lekko opluwając Rodekera. – To sporadyczne przypadki a oni od razu robią z Kościoła jedno wielkie bagno a na to się nie zgadzam.
Rodeker nie chciał polemizować, czuł w głębi serca, że Dany ma rację. Księża i cała instytucja Kościoła robiła więcej dobrego niż złego i to się liczyło, pomyślał.
Stali tak przez dobre trzy minuty w ciszy i zamyśleniu. Nie zwracali uwagi na otoczenie, na to, że ktoś zajadle sprzeczał się z jakimś policjantem a w innym miejscu prowadzono ćpuna słaniającego się na nogach. Z letargu wyrwała ich dopiero recepcjonistka niosąca w dłoni teczkę, jak można było przypuszczać zawierającą akta sprawy.
– Proszę. – Wyciągnęła rękę z teczką. – Przesyłka od Agenta.
Dany pierwszy wyrwał się wyszarpując teczkę niczym pies porywający duży ochłap soczystego mięsa.
– Bardzo pani dziękujemy. – Ucałował dłoń recepcjonistki tak, że na jej twarzy pojawiły się dwa rumieńce.
– Proszę pamiętać by po zakończonej pracy oddać akta do recepcji.
– Uczynimy to niezwłocznie. – Dziennikarz wyszczerzył zęby w radosnym uśmiechu. Były one tak białe i równe, że Rodeker zastanawiał się czy to, aby nie proteza. Wolał jednak nie dociekać prawdy a tylko odciągnąć napalonego kolegę na bok gdzie w spokoju zapoznają się z treścią akt.
– Otwieraj. – Polecił.
Dany niczym posłuszny uczeń otworzył teczkę, w środku były akta, wiele akt a nawet o wiele za wiele.
– Nie zdążymy wszystkich przejrzeć. – Zakomunikował. – Jest ich za dużo a przebywanie tutaj i grzebanie w tej sprawie jest dość niebezpieczne.
Rodeker pokiwał głową na znak zgody.
– Musimy, więc je stąd wynieść.
– Oszalałeś. – Wystraszył się Dany. – Mogą nas za to zamknąć.
– Nie ma czasu na debatę, bierzemy akta i znikamy.
Po upływie godziny zniecierpliwiony agent przetoczył się przez komisariat chcąc zbluzgać niesfornego obrońcę i członka rodziny Kravera, którzy na zbyt długo wczytywali się w akta sprawy. Niestety szybko zrozumiał, że oboje dawno znikli zabierając ze sobą nieszczęsne akta.
Autor. Tomasz Magielski.
Fot. Pixabay.com / globalne-archiwum.pl
Wszelkie prawa zastrzeżone.